Connect with us
img

Super News

Trump a giełdy i gospodarka. Między triumfem a katastrofą

Trump a giełdy i gospodarka. Między triumfem a katastrofą

WIADOMOŚCI FINANSOWE

Trump a giełdy i gospodarka. Między triumfem a katastrofą

Bankier.plDonald Trump miał
zrujnować amerykańską gospodarkę i giełdę, przynajmniej według niektórych prognoz
formułowanych 4 lata temu. Tymczasem na czas jego kadencji przypada wielka hossa
na Wall Street oraz przekładający się na rynek pracy wzrost gospodarczy,
przerwany brutalnie przez pandemię. Ocena wpływu prezydenta na świat finansów,
podobnie jak całą jego osoba, wymyka się jednak standardowym ramom.
Niezależnie od wyniku tegorocznych wyborów, prędzej czy
później o epizodzie z historii Ameryki pod tytułem „Donald Trump w Białym Domu”
powstaną niezliczone opracowania, artykuły, książki, seriale czy filmy. Każde z
tych dzieł będzie musiało choć trochę dotknąć tematów giełdowo-gospodarczych,
ponieważ wywodzący się wprost ze świta biznesu 45. prezydent USA zajmował się
nimi wyjątkowo często.

The Economy is about ready to go through the roof. Stock Market ready to break ALL-TIME RECORD. 401k’s incredible. New Jobs Record. Remember all of this when you VOTE. Sleepy Joe wants to quadruple your Taxes. Depression!!! Don’t let it happen! #MAGA
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) October 12, 2020

Nim przejdziemy do rynkowo-gospodarczego podsumowania
pierwszych lub ostatnich czterech lat Donalda Trumpa w fotelu prezydenckim, warto
przypomnieć atmosferę, która panowała tuż przed jego niespodziewaną dla wielu
elekcją. Wnioski sprzed czterech lat mogą być przydatne i dziś.
Czarny łabędź z blond
grzywką
Truizmem jest powiedzieć, że latem 2015 r. niewielu
traktowało poważnie dołączenie
kontrowersyjnego biznesmena do prezydenckiego wyścigu. Rzecz jasna
Trump nie był człowiekiem znikąd –  był
biznesowym celebrytą, pojawiał się w telewizji, sygnował swoim nazwiskiem
kolejne marki (od
nieruchomości i kasyn po wódkę i steki). Na polu politycznym jego
dokonania były skromne (co jakiś czas przebąkiwało starcie w wyborach), a
bezpośrednio przed 2015 r. największym jego dokonaniem na tym polu było podważanie
legalności wyboru Baracka Obamy i kwestionowanie jego aktu urodzenia
(sugerując, że 44. prezydent nie urodził się na terytorium USA).
Mijały miesiące, a kandydatura Trumpa zamiast tonąć – zgodnie
z opiniami wielu komentatorów – nabierała rozpędu. Na początku 2016 r. jego
zwycięstwo w wyborach prezydenckich umieściłem wśród „Czarnych
łabędzi” na ten rok. Innymi były m.in. Brexit, który zmaterializował
się w czerwcu tego roku, czy zwycięstwo Polski w Euro 2016 (kto wie, gdyby J.
Błaszczykowski trafił z rzutu karnego, to może trafiłbym i ja).
Kiedy okazało się, że to Donald Trump zdobędzie nominację
Partii Republikańskiej, wielu myślało, że dalej ten zaskakujący scenariusz
posunąć się już nie może. Po drugiej stronie stała bowiem silna w sondażach
Hillary Clinton, której zwycięstwo przewidywały
niemal wszystkie ośrodki badawcze, a także bukmacherzy.

u bukmacherów już 91% szans Clinton – coś Wam to przypomina? pic.twitter.com/LLmvSYRBCt
— Przemek Barankiewicz (@Barankiewicz) November 8, 2016

Resztę historii wszyscy znają – była Pierwsza Dama w istocie
zdobyła więcej głosów, lecz ich rozkład nie przełożył się na zdobycie
wystarczającej liczby głosów elektorskich. Atmosferę tamtej gorącej listopadowej nocy można poczuć dzięki naszej relacji z wyborów 2016 r.
Jednocześnie zapraszamy na relacją z wyborów w 2020 r. Zaczynamy we wtorek rano, przez cały dzień i całą noc będziemy śledzić najważniejsze doniesienia z USA i światowych rynków finansowych.

To Hilary była „w
cenach”
Inwestorzy na wszystkich rynkach mniej lub bardziej
świadomie starają się odpowiednio wycenić przyszłość, więc każda niespodzianka wzmaga
zmienność. W przypadku poprzednich wyborów w USA dominującym konsensus był
następujący: w cenach aktywów uwzględnione jest zwycięstwo Clinton, natomiast
wybór Trumpa otwiera drogę do scenariuszy spadkowych.
– Wielka niespodzianka, jaką byłoby zwycięstwo Donalda
Trumpa, najprawdopodobniej spowodowałaby krach na rynku akcji i osunięcie się
świata w recesję – stwierdził
na tydzień przed wyborami Simon Johnson, ekonomista MIT.
– Szacujemy, że inwestorzy uważają, że wygrana Trumpa
doprowadzi do spadku S&P500 o 10-15 proc., obniży cenę ropy o 4 proc. i
przełoży się na 25 proc. spadku wartości meksykańskiego peso – napisali w
szeroko cytowanej analizie dwaj amerykańscy ekonomiści, Justin
Wolfer i Eric Zitzewitz.
– Wierzymy, że wygrana Trumpa doprowadzi do dalszych spadków
na rynkach. Nie należy używać przykładu Brexitu, kiedy rynki akcji odbiły
szybko – napisali z kolei analitycy JP Morgan.
Rzecz jasna, im bliżej do wyborów, tym więcej pojawiało się
niepewności. W okresie między głosowaniem ws. Brexitu a wyborami prezydenckimi,
amerykański rynek akcji wspiął się na nowe maksima, a następnie „szedł w bok”. Wprawdzie
25 października 2015 października rozpoczęła się najdłuższa od 36-lat spadkowa
passa indeksu S&P500 (9 giełdowych dni na minusie z rzędu), to jednak skumulowana
wartość spadków sięgnęła jedynie 3 proc. Co więcej, ostatnią przedwyborczą
sesję indeks
zakończył wzrostem o 2,2 proc.
/ fot. Andrew Harrer / Bloomberg
– Publikowane w poniedziałek sondaże dość zgodnie wskazywały na niewielką,
mieszczącą się w granicach błędu statystycznego, przewagę Hillary Clinton nad
Donaldem Trumpem. Deja
vu z przedednia czerwcowego referendum w Wielkiej Brytanii jest nie do
uniknięcia. Rynki finansowe do ostatniej chwili nie wierzyły w
Brexit, podobnie jak teraz wypierają możliwość wyboru Trumpa. To właśnie
percepcja rosnących szans na elekcję Clinton miała doprowadzić do wzrostów cen
akcji,  spadku cen złota i wyraźnego umocnienia meksykańskiego peso.
Większość analityków uważa, że gwarantująca zachowanie status quo kandydatka
Partii Demokratycznej będzie dla rynków akcji lepszą opcją od
nieprzewidywalnego Donalda Trumpa – pisał Krzysztof Kolany w
depeszy z 7 listopada 2016 r., czyli dzień przed wyborami.
Kilkadziesiąt godzin później okazało się, że Brexit nie był
jedynym „czarnym łabędziem”, który przyszedł na świat w 2016 r. Jednak tak jak
nie sprawdziły się przedwyborcze sondaże, tak nie sprawdziły się kasandryczne
prognozy dotyczące rynku akcji.
Trump zmienny jest
9 listopada 2016 r. niebo nie tylko nie zawaliło się
inwestorom na głowę, lecz także rozpoczęła się hossa, którą chełpić się lubił i
lubi nadal Donald Trump.
– 9 listopada 2016 roku przejdzie do podręczników
inwestowania. Inwestorzy, którzy w nocy przerazili się prezydenta Donalda
Trumpa, do wieczora zdążyli go pokochać. Reakcje rynków na wynik wyborów w USA
była silna, niesamowicie zmienna i bardzo emocjonalna – pisał
Krzysztof Kolany w relacji z Wall Street.
Cztery
lata temu okazało się, że rynki najbardziej boją się tego, co nieznane. Przed
wyborami inwestorzy z Wall Street optowali za „status quo” zapewnianym przez
Hillary Clinton. Po wyborach, kiedy jasne stało się, że trzeba będzie żyć z
Donaldem Trumpem w Białym Domu (wyniki tamtych wyborów nikt nie kwestionował,
teraz jest o to obawa), inwestorzy szybko przywykli do nowych realiów, w
których handel pod tweety prezydenta (często publikowane z szybkością karabinu
maszynowego) stał się zwyczajnym elementem krajobrazu. Tym bardziej, że sam Trump-prezydent
szybko zaczął wyraźnie różnić się od Trumpa-kandydata.
Dokładne omówienie tej przemiany zamieściliśmy w artykule „Jak
Donald Trump przestał być Donaldem Trumpem”. W tym miejscu warto
przywołać jeden, być może najbardziej symptomatyczny, jej przykład. W trakcie
kampanii wyborczej Donald Trump otwarcie krytykował Rezerwę Federalną pod
kierownictwem Janet Yellen, zarzucając jej prowadzenie polityki skutkującej
powstawaniem bańki na rynkach.
„Fed nie wykonuje swojej roboty (…) Fed jest bardziej upolityczniony niż
senator Clinton” – mówił kandydat Republikanów podczas pierwszej debaty telewizyjnej.

/ fot. Carlo Allegri / Reuters
Biznesmen jawił się wówczas jako zwolennik „zdrowego pieniądza” i walki z
długiem publicznym. Latem 2016 r. wypowiedział się nawet na temat ponownego
powiązania dolara ze złotem.
– Przywrócenie standardu złota będzie bardzo trudne, ale czyż nie byłoby to
wspaniałe? Mielibyśmy standard, na którym moglibyśmy oprzeć naszą walutę –
mówił Trump jako kandydat.
Retoryka Trumpa uległa zmianie po tym, jak wprowadził się on do Białego
Domu. „Uważam, że nasz dolar robi się zbyt mocny i częściowo jest to moja wina,
ponieważ ludzie pokładają we mnie zaufanie. Ale to nas boli i ostatecznie nas
zaboli” – powiedział prezydent USA już w kwietniu 2017 r.
W kolejnych miesiącach Trump wytaczał coraz większe działa wobec Rezerwy
Federalnej i to mimo faktu, że mógł przemeblować ją po swojemu, włącznie z
dokonaniem zmiany na stanowisku przewodniczącego. Amerykański odpowiednik Rady
Polityki Pieniężnej był raz po raz ostro krytykowany za utrzymywanie stóp
procentowych na zbyt wysokim – zdaniem Trumpa – poziomie i niedostateczne
wspieranie jego polityki.
Cięcie i ekspansja
Zważywszy na to, że od poprzedniego kryzysu finansowego wsparcie banków
centralnych jest dla rynków finansowych kluczowym źródłem „paliwa do wzrostów”,
prezydent Trump, mimo wszystkich związanych z nim kontrowersji, był przez Wall
Street uważany za „swojego człowieka”. Tym bardziej, że spółki, a co za tym
idzie inwestorzy, otrzymali od prezydenta potężny prezent.
/ Bankier.pl
Korzystając ze starego republikańskiego podręcznika, niemal równo rok po
wyborach, w życie weszła zapowiadana przez Trumpa największa od trzech dekad
reforma i obniżka podatków. Jej głównym elementem było cięcie stawki podatku
korporacyjnego z 35 do 21 proc. Na mniejsze obciążenia mogły liczyć też
gospodarstwa domowe, ze względu na jednoczesne obniżenie większości stawek i
zmianę progów podatkowych. Dodatkowym wsparciem dla przedsiębiorczych
Amerykanów była deregulacja
różnych obszarów gospodarki.
W zależności od aparatu badawczego (i poglądów politycznych) ekonomiści
spierają i będą się spierać o efekty tej reformy. Sam Donald Trump nie ma
wątpliwości – jego prezydentura dała amerykańskiej gospodarce wiatr w żagle,
czego barometrem była nie tylko Wall Street i rekordy bite przez S&P500,
ale także Main Street, której kondycję mierzy np. stopa bezrobocia.
/
W tej beczce miodu jest rzecz jasna sporo dziegciu. Jak zostało wspomniane,
trudno interpretować boom na rynku akcji w oderwaniu od polityki banków
centralnych z Rezerwą Federalną na czele. Co więcej, sam Trump nigdy „nie
dowiózł” obiecanego tempa wzrostu PKB, które wyznaczył na 3 proc. rocznie.

Nie udał się także plan reindustrializacji Ameryki, co widać po
przedpandemicznym spowolnieniu w przyroście miejsc pracy w przemyśle. Dziś, ze
względu na koronawirusa, być może pamiętamy o tym mniej, ale kilka lat temu to
rozpętane przez Donalda Trumpa wojny handlowe (na czele z konfliktem z Chinami)
były jednym z głównych czynników ryzyka gospodarczego na świecie, w tym w USA. Można
więc postawić tezę, że prezydent-biznesmen swoją polityką zagraniczną nie
ułatwiał życia innym przedsiębiorcom, a w konsekwencji także i sobie.
Dwie przegrane wojny
W kampanii wyborczej Donald Trump zapowiadał walkę z dwoma deficytami –
budżetowym i handlowym. Na obu polach poległ i to jeszcze przed wybuchem
pandemii. W przypadku finansów publicznych Trump wykonał woltę podobną, jak w
przypadku silnego dolara.
– Spłacę dług publiczny do
końca mojej drugiej kadencji – oświadczył w trakcie poprzedniej kampanii Trump.
Wówczas na amerykańskim zegarze długu widniała kwota 19 bilionów dolarów. Obecnie
to już 27 bilionów dolarów. Tylko w części da się to wytłumaczyć pandemią –
przed jej wybuchem na zegarze widniało 4 biliony mniej, zaś na ten rok
planowany deficyt budżetu federalnego miał przekroczyć bilion dolarów
(ostatecznie, ze względu na pandemię, będzie trzy razy większy).
/
Podobnie rzecz ma się z
deficytem handlowym, którego istnieniem Trump uzasadniał rozpętanie wojen
handlowych. Ostatnie dane z sierpnia pokazały -67 mld USD czyli najmniej od
2006 r. Owszem, pandemia odpowiada za część tego stanu, ale wyraźnie widać, że
4 lata Trumpa w Białym Domu nie zmieniły diametralnie sytuacji względem rządów
administracji Baracka Obamy.
/
Trump 2.0
Na koniec warto zastanowić się, jaki wpływ na amerykańską gospodarkę i
giełdy mogłaby mieć reelekcja Donalda Trumpa. W krótkim terminie komentatorzy
podkreślają, że Trump i jego zaplecze polityczne są mniej chętne do pompowania
bilionów dolarów w amerykańską gospodarkę w ramach pandemicznych programów
pomocowych. Zamiast tego urzędujący prezydent zapowiada, że szczepionka
powstanie szybko (choć miała być przed wyborami), co pozwoli gospodarce odbić
już w 2021 r.
Gdy tak się stanie, Trump będzie mógł powrócić do realizowania polityki z
pierwszej kadencji – wydaje się, że tak należy rozumieć niemal brak nowych
haseł gospodarczych w jego wykonaniu. To symptomatyczne, że na oficjalnej
stronie kampanii 2020 nie znajdziemy zakładki poświęconej gospodarce, podczas
gdy w 2016 nie tylko była, ale i zawierała całkiem konkretne postulaty,
dotyczące tempa wzrostu PKB czy tworzenia nowych miejsc pracy.
W rozważaniach o gospodarczych konsekwencjach reelekcji Trumpa poczynić
trzeba jedno zastrzeżenie – jak pokazała pierwsza kadencja, 45. prezydent USA
nie należy do osób przesadnie stałych w poglądach. Na dodatek, uwolniony od
konieczności ubiegania się o reelekcję (aczkolwiek najbardziej zajadli
przeciwnicy są zdania, że „król Trump” nie odda władzy w 2024) mógłby w pełni
skupić się na zapisaniu się na kartach amerykańskiej historii.
Niewykluczone, że – jakkolwiek to zabrzmi – druga z rzędu nieoczekiwana
elekcja Trumpa wywoła trochę zamętu na rynkach. Jednak zakładając, że w drugiej
kadencji nie zrobiłby wielkiej wolty, jego rządy mogą być korzystniejsze dla
spółek i inwestorów z Wall Street – zważywszy, że kontrkandydat Biden zapowiada
podwyżki podatków i więcej regulacji. Tymczasem Trump zapowiada 10 mln nowych etatów
w 10 miesięcy po wprowadzeniu szczepionki.
Więcej o kandydaturze Joe Bidena przeczytasz w artykule „Co wygrana Bidena może oznaczać dla inwestorów?” autorstwa
Krzysztofa Kolanego.
/ fot. Jim Loscalzo / Reuters
Jeżeli wyborcy nie przedłużą Donaldowi Trumpowi prezydenckiego mandatu, to gospodarcza
ocena jego prezydentury zawsze będzie naznaczona pandemią. Zwolennicy powiedzą,
że wszystko było świetnie dopóki Ameryki nie zaatakowała „chińska zaraza” – i znajdą
na to argumenty. Przeciwnicy, podparci innymi argumentami, odpowiedzą, że gospodarka
rosła mimo, a nie dzięki Trumpowi, a na dodatek przy pierwszym uderzeniu
koronawirusa prezydent-biznesmen zawiódł.
Znacznie ciekawiej może wyglądać prezydencka biografia Donalda Trumpa w
sytuacji, gdy to na jego barkach będzie spoczywało wyciągnięcie USA z kryzysu,
najpierw pandemicznego (już teraz Covid-19 kosztował życie 231 000 Amerykanów),
a zaraz potem gospodarczego. Realizacja ambitnego programu z początków
prezydentury (odbudowa przemysłu, utarcie nosa Chinom, spłata długu
publicznego, drastyczne ograniczenie imigracji etc.) w nowych warunkach może
być jeszcze trudniejsza niż w świecie sprzed pandemii. Być może dlatego w
obecnej kampanii Trump nie rzuca obietnicami na prawo i lewo. Ta najważniejsza –
„Make America Great Again” – to ciągle praca do wykonania.Źródło:


Source link

Continue Reading
You may also like...
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

More in WIADOMOŚCI FINANSOWE

To Top
error: Content is protected !!