Connect with us
img

Super News

Kryptowalutowa nauczka dla equity crowdfundingu

Kryptowaluty i equity crowdfunding to bunt przeciw systemowi, którego twarzą dla wielu jest KNF. To w KNF-ie jednak w razie niepowodzenia szuka się winnych porażki

WIADOMOŚCI FINANSOWE

Kryptowalutowa nauczka dla equity crowdfundingu

Upadek BitMarketu zmienił nieco optykę w polskiej branżykryptowalutowej. Pytanie, czy podobna przyszłość nie czeka equitycrowdfundingu.

– Wolność, anonimowość, bitcoin! Takie głosy można byłousłyszeć jeszcze pięć lat temu, gdy zaczynała się dopiero hossa i popularnośćkryptowalut. Banki są złe, regulacje są ograniczeniem, tylko kryptowaluty sąprawdziwym transferem wartości. Dziś słyszymy, że regulator zawalił sprawę, bonie przypilnował giełdy kryptowalut, w której udziały miała spółka publiczna –pisze na bossowym blogu w komentarzu do sprawy BitMarketu Grzegorz Zalewski zDM BOŚ.

O potencjalnej odpowiedzialności KNF-u na twitterzewypowiedział się m.in. prof. Krzysztof Piech z Uniwersytetu Łazarskiego iPolskiego Akceleratora Technologii Blockchain. – Trwają analizy, czy KNF był zobowiązanydo nadzorowania BitMarketu (poprzez spółkę IQ Partners). Fakt ten, że spółkagiełdowa przejmowała ww. serwis (kupiła BM, domeny i znaki towarowe)uwiarygodnił go i skłonił klientów do używania tej platformy, a nie innych,zagranicznych – stwierdził Piech.

KNF-u nie chciano, KNF-u nie było

Problem jednak, że rynek kryptowalut nie jest w Polscerynkiem regulowanym. – KNF nie licencjonuje, nie rejestruje ani nie nadzorujegiełd kryptowalutowych. Organ nadzoru nad rynkiem finansowym nie jestwyposażony w narzędzia umożliwiające pomoc osobom poszkodowanym w wyniku upadkugiełdy kryptowalut – napisała Komisja w oświadczeniu w sprawie BitMarketu.

Komisja regulacjom nie mówi nie, nie ma jednak inicjatywyustawodawczej w tym obszarze. KNF przypomina także, że zwracaławielokrotnie uwagę na ryzyka związane z lokowaniem środków w kryptowaluty,także poprzez przeprowadzenie w połowie 2018 r. szerokiej kampanii społecznej.Ta spotkała się z kpinami i krytyką części środowiska kryptowalutowego.Podobnie było z wpisywaniem niektórych giełd na listę ostrzeżeń publicznych.Teraz jednak mleko się rozlało i jedni chcą znaleźć winnego, inni zaś (klienciBitMarketu) po prostu odzyskać swoje pieniądze.

Equity crowdfundingświetny, ale niekoniecznie dla inwestora

Przykład ten warto nieco wyolbrzymić i spojrzeć na niego z perspektywy innejdziałki, w której również trwa zażarta dyskusja na temat koniecznościregulacji, bądź utrzymania „złotej wolności”. To equity crowdfunding, czylifinansowanie społecznościowe połączone z emisją akcji. Ta forma finansowanianabrała wiatru w żagle po zmianie przepisów, która umożliwiła przeprowadzenieoferty do 1 mln euro (limit roczny) nawet bez memorandum, o prospekcie emisyjnym nie wspominając. Spółki mogą więc bezzbytniej papierologii wyemitować akcje za nawet 4 mln zł.

Na rynku pojawił się wysyp ofert, a liczba emisji equitycrowdfundingowych przerosła liczbę debiutów na giełdzie. Wraz z sukcesempojawiły się jednak i znaki zapytania. Bo choć spółce o fundusze łatwiej, tojednak niewielka liczba informacji utrudnia racjonalną ocenę inwestorów. Ofertyequity crowdfundingowe, choć są emisją akcji, a niektóre wprost kusząinwestorów widmem zysków, bądź hasłami „zainwestuj”, często z inwestycją mająniewiele wspólnego. W dokumencie informacyjnym brak bowiem choćby takpodstawowego elementu niezbędnego do wyceny, jak wyniki finansowe. Są za tobonusy i wizja świetlanej przyszłości. Dodatkowo, akcje takie po zakupie ciężko jest inwestorowi sprzedać.Spółki wprawdzie tłumaczą to w dokumencie informacyjnym, jednak pytanie, czyprzy tak małym zasobie informacji inwestor może racjonalnie wycenić spółkę, jestjak najbardziej zasadne. Więcej na ten temat pisaliśmy w tekście „Equitycrowdfunding, czyli inwestowanie konsumpcyjne”.

Regulacyjnyzaścianek, czy rozważny konserwatyzm?

Te kontrowersje zrodziły dyskusję na temat regulacji branży.Swoje dorzucił zresztą i KNF, który w maju ostrzegł platformy equitycrowdfundingowe, że powinny przystąpić do regulacji swojej działalności. – Do21 maja 2019 r. żadna z platform crowdfundingu udziałowego (tzw. equitycrowdfunding) nie złożyła wniosku o licencję maklerską. Tymczasem miesiącwcześniej upłynął roczny okres przejściowy, wynikający z nowelizacji ustawy oobrocie instrumentami finansowymi z marca 2018 r. Nowelizacja ta zmieniładefinicję usługi oferowania instrumentów finansowych. W konsekwencjifunkcjonowanie platformy crowdfundingu udziałowego może wymagać posiadaniajednej z wersji licencji na prowadzenie działalności maklerskiej, a z tym wbranży jest bardzo krucho – pisał w maju Kamil Kosiński na łamach „PulsuBiznesu”.

To wywołało ostry sprzeciw części środowiska. ArkadiuszRegiec z platformy Beesfund, która jest jednym z największych propagatorówequity crowdfundingu w Polsce, na Konferencji WallStreet 23 wprost mówił, żePolska nie nadąża w tej kwestii za Europą. – To Unii zawdzięczamy podniesienielimitu emisji do 1 mln euro, gdyby bowiem decydował KNF to pewnie nadalmielibyśmy 100 tys. euro. Nasze podwórko trochę nie rozumie, że pojawił się nowytwór. Nie biuro maklerskie, a platforma crowdfundingowa i regulacyjnie trzebado niej podchodzić nie jak do biura maklerskiego, a jak do platformy crowdfundingowej– punktował. I dodawał, że polska branża maklerska, podobnie jak giełda, sązbyt zbiurokratyzowane. – Ja śpię spokojnie, bo wiem co planuje ESMA (Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych – przyp. red.). To ona, nie KNF, będzie odpowiedzialna za platformy equity crowdfundingowe – podsumowywał.

Nieco inny punkt widzenia na problem miał Ludwik Sobolewski,były prezes GPW, który teraz rozkręca własną platformę crowdfundingową EmergingEurope Marketplace. – Rynek crowdfundingowy powstał jako pewien sprzeciwwobec nadmiernej regulacji rynku inwestycji – mówił Sobolewski w studiuBankier.pl na Konferencji Wall Street 23 w Karpaczu. Jego zdaniem jednak regulacje są potrzebne, ale nie powinny być one zuniformizowane. – W obszarzecrowdfundingu nie powinno być żadnej wolnoamerykanki. Ale nie powinniśmy teżdążyć do tego, żeby był jeden standard rynku regulowanego, który by obowiązywałw każdym obszarze – podkreślał były prezes giełdy w Warszawie i w Bukareszcie.

Ryzykujesz na własnąodpowiedzialność

Regiec nie jest wprawdzie zwolennikiem kompletnej wolnejamerykanki, jednak jego zdaniem odpowiedzialność powinna leżeć po stronieinwestora, a nie platformy, czy regulacji. – Coraz częściej mówimy obezpieczeństwie, które na rynkach jest fikcyjne, a coraz mniej mówimy o ryzyku.A to przecież ryzyko pozwala osiągać duże stopy zwrotu. Idziemy w szaleństwobezpieczeństwa i to się dla rynku źle skończy – oceniał podczas panelupoświęconego equity crowdfuningowi na Konferencji WallStreet 23.

Zdaniem Regieca platforma powinna być słupem ogłoszeniowym,a ryzyko emitujących przez nie akcje biznesów inwestor powinien brać na siebie.- Platforma nie jest od tego, żeby weryfikować biznesy i zapewniać ochronękapitału. I dlatego hasłu „że potrzeba odpowiedzialności platform itp.” mówię „nie”.Bo ta odpowiedzialność jest złudna. I zawsze będzie złudna, trzeba to jednakjasno zakomunikować. Jestem zwolennikiem mówienia wprost: „ryzykujesz na własnąodpowiedzialność” – dodawał.

Sztuka znalezienia równowagi

Równowaga między wolnością, a regulacjami to kwestia bardzodelikatna. Z jednej strony brak regulacji może rodzić pretensje w razieproblemów, co pokazały historie BitMarketu, czy choćby wcześniej AmberGold. Zdrugiej strony regulacje mogą stanowić przesadny ucisk dla branży i zgasić ją wzarodku. Dodatkowo regulacje zawsze są o krok za regulowanymi, pojawiają siębowiem nowe produkty, nowe rynki, nowe technologie. Nawet jeżeli więc chce sięcoś regulować, to ciężko to zrobić dobrze.

Problem sprowadza się do ludzkiej odpowiedzialności.Stanowisko proponowane przez prezesa Beesfunda i część rynku equitycrowdfundingowego, podobnie jak wcześniej stanowisko buntujących się przeciw regulacjom kryptowalutowców, ma podstawy w szeroko rozumianej wolności i odpowiedzialnościza własne czyny. Niestety, historia uczy, że wszystko jest dobrze, póki niewydarzy się jakaś katastrofa (np. upadek giełdy kryptowalutowej, czy spółki zequity crowdfundingu). Stratni zawsze będą bowiem szukać winnych. Ostatnieafery pokazały, że nigdy nie jest tak, że wszyscy uderzają się w pierś mówiąc „ok,to ja podjąłem to ryzyko, tym razem nie udało się”. Wystarczy kilka głośnych osóbdążących do znalezienia winnego, by klimat wokół branży czy pomysłu się popsuł, abunt przeciw regulacjom przerodził się w pytanie „gdzie był nadzorca?”. Zalążektego obserwujemy w przypadku BitMarketu, w przypadku equity crowdfundingu możesię to powtórzyć.

Efektem wspominanejkatastrofy może być… przeregulowanie branży i znaczne ograniczenie jejpotencjału. Wówczas bowiem karty stratnych inwestorów, mogą być silniejsze odkart promujących pomysł jako świeży, świetny, dobry dla gospodarki i uwalniający od regulacji.Dlatego w interesie samych platform crowdfundingowych powinno leżeć to, byinwestorzy byli należycie informowani podczas ofert. I nie chodzi tu tylko ozapis o ryzykach gdzieś na dole dokumentu informacyjnego, ale i wyeksponowanieryzyk już na stronie projektu, wymaganie podania wyników finansowych, czystwarzanie rynków, na których można byłoby akcjami obracać. Inaczej bowiem katastrofajednej ze spółek może się okazać dla branży sporym ciosem.

Adam Torchała

Source link

Continue Reading
You may also like...
Click to comment

Leave a Reply

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

More in WIADOMOŚCI FINANSOWE

To Top
error: Content is protected !!